Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

wtorek, 16 kwietnia 2013

Phillip Island i wschodnie wybrzeże Victorii: Australijskie pingwiny i piękno dzikiej przyrody

Z Great Ocean Road pojechaliśmy prosto w kierunku Phillip Island, omijając jednak Melbourne, bo zwiedziliśmy je już wcześniej.  Na noc zatrzymaliśmy się w miejscowości San Remo tuż przy wyspie Phillip Island, która była naszym głównym celem z powodu mieszkających tam pingwinów (tak, tak, pingwiny mieszkają też w Australii...) San Remo połączona jest z wyspą mostem, więc dojazd jest bardzo prosty.
Cape Conran (zobacz poniżej)
Phillip Island zamieszkuje liczna kolonia pingwinów z gatunku Little Penguin, które jak nazwa wskazuje są najmniejszym gatunkiem pingwinów na świecie (dorosłe osobniki osiągają ok. 30-33cm i ważą ok. 1,5kg). Głównym miejscem, gdzie można obserwować ich codzienny powrót na wyspę jest plażą Summerland Beach. Pingwiny wracają na wyspę tuż po zachodzie słońca, więc różni się to co do czasu zależnie od pory roku, np. w lecie jest to ok. 21szej. Wracają zawsze w grupkach i gdy się ściemnia, gdyż jest to ich strategia obrony przed potencjalnymi drapieżnikami (np. lisy, koty itp), stąd angielska nazwa ‘penguin parade’. Bilet kosztuje ponad $20 i można go sobie zarezerwować wcześniej przez tę stronę

Little Penguin: to i następne zdjęcia zostały zrobione w Sea World na Gold Coast - na Phillip Island podczas Penguin Parade obowiązuje zakaz fotografowania zwierząt
Na stronie jest też krótkie video pokazujące jak mniej więcej parada pingwinów wygląda. Zwróćcie uwagę na ludzi poubieranych w puchowe kurtki i czapki! My byliśmy tam w środku lata i szczerze powiem, że bez koca byłoby tam ciężko wytrzymać. Przy wyjściu są powieszone tabliczki wskazujące na poziom zimna w skali od 1 do 4, tego wieczora, co my byliśmy niby było tylko 2, ale dla nas było bardzo zimno...


W grudniu był to akurat czas, kiedy dzieci pingwinów były już na tyle duże, że były w stanie samodzielnie wychodzić i spacerować  w okolicy swojego gniazda. Dzieci te, podobnie jak u ptaków muttonbird, o których pisaliśmy w poście o Great Ocean Road (16 akapit), przerastają swoich rodziców (są od nich większe i cięższe). Rodzice wyruszają rano po pożywienie, spędzają cały dzień w wodzie polując na ryby i wieczorem wracają ze zdobyczą, żeby nakarmić dziecko. Rozpoznają swoje dzieci po głosie – małe pingwiny piszczą wniebogłosy, kiedy zbliża się pora powrotu rodziców. A rodzice przynoszą im rybę w gardle i mały dosłownie się rzuca do dzioba, żeby ją wyciągnąć z gardła rodziców. Wygląda to trochę jakby się ze sobą biły. Najlepiej poczekać jakąś godzinę – półtorej od pojawienia się pierwszych pingwinów na plaży, gdyż wtedy przypływa ich tysiące i spacerują dosłownie wszędzie wokoło, można je oglądać dosłownie na wyciągnięcie ręki ze specjalnie wybudowanych drewnianych mostków spacerowych.

Tą okolicę zamieszkuje ok. 10,000 pingwinów i robią one tyle hałasu, że wydaje się, że cała wyspa skrzeczy (Litte penguins to chyba najbardziej  hałaśliwy gatunek pinwginów). Tak nam się podglądanie pingwinów podobało, że byliśmy jednymi z ostatnich wyjeżdżających i nawet dostrzegliśmy jednego pingwina, który dotarł na parking. Co do innych atrakcji Phillip Island, to na północnej stronie wyspy znajduje się największa w Australii kolonia fok Australian Fur Seals (ok. 16 tys), które na szczęście nie żywią się pingwinami, więc oba gatunki zwierząt mogą koegzystować. Na wyspie można również podpatrywać koale w Koala Conservation Centre.

Atrakcją San Remo jest codzienne karmienie żarłocznych pelikanów na plaży ok. 10 rano
My na Phillip Island byliśmy akurat w sylwestra, więc większą część wieczoru sylwestrowego spędziliśmy podpatrując pingwiny (i marznąc z zimna). Na noc zatrzymaliśmy się w pubie w San Remo, po drugiej stronie mostu łączącego ląd z Phillip Island. Jak się okazało w pubie była akurat duża impreza sylwestrowa, ściągnęli ludzie chyba z całej okolicy grał zespół na żywo i było calkiem przyjemnie. Na pewno sylwestra 2012 zapamiętamy, ale to głównie z powodu pingwinów!

Wilson Promontory

Z Sorrento wyruszyliśmy na Półwysep Wilson (Wilson Promontory) – jeden z najdzikszych obszarów Viktorii i jednocześnie najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentu australijskiego. Ten duży półwysep (15,550 ha) objęty jest w całości ochroną – jest parkiem narodowym – co sprawia, że czuje się tam piękno nieskażonej cywilizacją przyrody. Dodatkowym atutem półwyspu jest piękne ukształtowanie terenu – porośnięte lasem wzgórza wpadające wprost do oceanu, skaliste  nabrzeże, piaszczyste plaże. Docenia to wiele ludzi i chętnie wybiera się tam na urlop. Na kempingu w parku nie można ot tak sobie zarezerwować miejsca, otóż na okresy świąteczne oraz przerwy szkolne odbywa się losowanie z pólrocznym wyprzedzeniem, gdzie zostaje przydzielone kto dostanie jedno z 474 pól namiotowych.




Pogoda w tym regionie (i ogólnie w Victorii) jest zupełnie inna niż w Queensland – nasze wakacje wypadły w środku lata a zmarzliśmy w tej okolicy na kość. Szczególnie na Wilson Promontory wiał bardzo silny mroźny wiatr z Antarktydy, przez co zupełnie nie dało się wytrzymać na plaży – nie dość, że było zimniej niż w Brisbane zimą, to jeszcze wiatr sypał piachem w oczy i niestety nie mogliśmy się zbyt długo rozkoszować urokami Squeaky Beach, która znana jest z trzeszczącego pod nogami białego piasku. Wybraliśmy się za to na krótki spacer po lesie wzdłuż Lilly Pilly Gully Nature Walk w poszukiwaniu wombatów, jednak niestety żadnego nam się nie udało dostrzec. Może dla nich też był za zimny dzień. W każdym razie możemy potwierdzić, że faktycznie wombaty tam mieszkają po niezaprzeczalnych dowodach pozostawionych na ścieżkach.
Squeaky Beach ze swoim białym piaskiem i arktycznym wiatrem...

Z Wilson Promontory ruszyliśmy dalej na wschód, zatrzymując się na noc w ładnej historycznej misjscowości Yarram. Ten region nazywa się Gippsland  i słynie z położonych tuż nad oceanem i ciągnących się kilometrami jezior. Nic dziwnego, że te okolice są bardzo popularne wśród wędkarzy – niemal co drugi mijany po drodze samochód ciągnął za sobą jakąś łódkę. Turystyczną stolicą regionu Gippsland jest miasto Lakes Entrance. Znajduje się tam kilka ciekawych punktów widokowych, z których można podziwiać jeziora i rozlewisko rzeki, gdzie pływają Australijskie, czyli czarne, łabędzie. Lakes Entrance jest o tyle nietypowe w porównaniu z innymi miejscowościami w tym regionie, że oferuje dostęp do morza, które normalnie jest odcięte od lądu poprzez nabrzeżne jeziora.

Nadmorski krajobraz w Gippsland
Poruszając się dalej na wschód, zajechaliśmy do punktu informacyjnego w miasteczku Orbost, gdzie polecono nam zwiedzenie pobliskiego wybrzeża, a szczególnie przylądka Cape Conran. Przylądek rzeczywiście okazał się warty zwiedzenia – ładne skaliste plaże, nadmorskie wzgórza i mało ludzi to zalety tych okolic.
Cape Conran
 

Przylądek Conran był naszym ostatnim przystankiem w Victorii – poruszając się dalej na wschód wkrótce pożegnaliśmy ten stan i znaleźliśmy się w Nowej Południowej Walii. Tam zatrzymaliśmy się na noc w ładnej miejscowości nadmorskiej o nazwie Eden. Miasteczko to jest bardzo popularne wśród turystów – zresztą nie bez powodu – więc musieliśmy się chwilę pokręcić, żeby znaleźć tam nocleg. Swoją atrakcyjność Eden zawdzięcza przepięknemu położeniu – na wzgórzu, z którego rozciągają się przepiękne widoki na skaliste wybrzeże w okolicy.
Eden

Miasteczko ma też malowniczo położony niewielki port, gdzie zawijają kutry rybackie pełne ryb i owoców morza. W swoim czasie było to znaczące centrum połowu wielorybów, czego można się dowiedzieć ze znajdującego się w miasteczku muzeum. Wieloryby często zatrzymują się na postój u wybrzeży Edenu i można je podobno łatwo wypatrzeć z platform widokowych na lądzie. Z portu można się też wybrać się na wycieczkę łódką po okolicznych wodach, w poszukiwaniu delfinów, których jest sporo w okolicy. Nam udało się nawet wypatrzyć kilka z punktu widokowego na brzegu!

Port w Eden

Rybak sprawnie czyszczący muszle na sprzedaż

W pobliżu Eden znajduje się kilka ciekawych parków narodowych, z trasami spacerowymi, z których część biegnie wzdłuż wybrzeża, dzięki czemu można się nacieszyć przepięknymi widokami. Polecamy czerwone klify zwane przez lokalnych Pinnacles, które znajdują się 8 km na północ od Eden, dojeżdża się drogą Haycock Road prowadzącą  również do Ben Boyd National Park. 

Pinnacles (okolice Eden)
Kopiec termitów (okolice Eden)
Na Eden zakończyliśmy zwiedzanie południowego wybrzeża Australii (samo Eden znajduje się już tak naprawdę na wschodnim wybrzeżu). Po opuszczeniu nadmorskiej drogi  postanowiliśmy dla odmiany skierować się z powrotem w głąb lądu, ale o tym już w następnym poście... 
J&W

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz