Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

niedziela, 26 lutego 2012

Na południe od Queensland: wycieczka po Nowej Południowej Walii: Nambucca Heads & powrót do Brisbane


Długość odcinka: 950 km (Hunter Valley – Nambucca Heads: 400 km; Nambucca Heads – Brisbane: 550 km)
W sumie przejechane od Brisbane: 2900km


Z Hunter Valley mieliśmy do przejechania 400 km do naszego następnego campingu w Nambucca Heads. A że po tych wszystkich winnych degustacjach wyruszyliśmy w podróż dopiero ok. 14tej, więc siłą rzeczy dojechaliśmy na miejsce dopiero pod wieczór.

Nambucca Heads - od strony skarpy
Zdążyliśmy tylko rozłożyć namiot, napić się sylwestrowego szampana, zadzwonić do domu i już była pora na kolację. Mieliśmy szczęście że udało nam się znaleźć otwartą restaurację, bo w sylwestrową noc każdy Australijczyk chce spędzić z rodziną, więc business szybko się zamyka. No i w tym miejscu wart wspomnieć, że w Australii jest bardzo popularne przynoszenie własnego alkoholu do restauracji i kafejek, tzw. ‘bring your own’ czyli w skrócie ‘BYO’. Jest to bardzo fajne rozwiązanie, bo możesz się napić wina jakiego sobie życzysz, a nie tylko tego co jest dostępne w barze do tego nie musisz przepłacać. Minus takiego rozwiązania jest taki, że wiele lokali w ogóle rezygnuje ze sprzedaży alkoholu i jesteś zdany tylko na BYO. Więc jeżeli nie zaopatrzysz się odpowiednio wcześnie, możesz wylądować na soczku...No i przed nami taka możliwość się pojawiła w sylwestrową noc! Bardzo sympatyczna kelnerka służyła nam radą, gdzie można nabyć alkohol, ale i tak było oczywiste, że sklepy o tej godzinie są już zamknięte. W tym momencie do naszej rozmowy włączył się Australijczyk, który usłyszał nasz konwersację. Otóż stwierdził, że ma w bagażniku rezerwową butelkę wina i dwie butelki piwa, które może nam odstąpić (oczywiście za darmo). Troszkę zdębieliśmy na takie uprzejmości, ale przecież  nie mogliśmy odmówić w sylwestrową noc. I tym sposobem mogliśmy wznieść toast portugalskim Verdelho. Tacy są właśnie Australijczycy, sympatyczni, życzliwi i bardzo pomocni. 

Nambucca Heads - spaliśmy na campingu na tej skarpie
Nambucca Heads - od strony laguny
   
Następnego dnia zaplanowaliśmy leniuchowanie na plaży i nic nie robienie i zrealizowaliśmy ten  plan w 100%. Nambucca Heads jest pięknie położona nad oceanem, w pobliżu jest też kilka wysepek, oraz bardzo ładna laguna, gdzie podczas odpływu po środku tworzy się mała piaszczysta wysepka, do której można łatwo dopłynąć. Jedna część tego miasteczka położona jest właśnie nad tą laguna, natomiast pozostała część na dość wysokiej skarpie nad wodą (to w tej części spaliśmy), z której rozciągają się urokliwe widoki na ocean. 

Nambucca Heads  - laguna z wysepką powstająca w trakcie odpływu
Z Nambucca Heads ruszyliśmy w kierunku Brisbane i po drodze odwiedziliśmy Bellingen, Dorrigo National Park, plaże powyżej Coffs Harbour oraz Bayron Bay. Bellingen nazywany pieszczotliwie przez lokalnych Bello, to mała miejscowość położona w drodze do Dorrigo. Od wjazdu do centrum witają tybetańskie flagi i czuć atmosferę w klimacie ‘old hippie’. Miejscowość jest bardzo ładnie położona nad rzeką i u u podnóża gór gdzie zaczyna się już park narodowy Dorrigo. W miasteczku jest pełno małych kafejek i knajpek, gdzie można zjeść dobre śniadanie czy lunch przygotowany z lokalnych produktów.
 
Bellingen
 
Bellingen - rzeka przepływa przez miasteczko
Z Bello do Dorrigo prowadzi droga zwana ‘drogą wodospadów’ (Waterfall Way). Nazwa jest całkiem adekwatna, bo wzdłuż drogi znajduje się aż 16 wodospadów! My niestety widzieliśmy tylko kilka pierwszych, ale wrażenie i tak było niesamowite, bo wodospady te spływają prosto ze skał znajdujących się przy samej drodze, więc można je podziwiać nie wysiadając z samochodu. Z braku czasu, w samym parku Dorrigo spędziliśmy tylko kilka godzin, ale i tak było warto tam zajrzeć. Przy samym centrum informacyjnym parku znajduje się krótka trasa spacerowa po platformie zbudowanej ponad koronami drzew (tzw. ‘skywalk’) skąd rozciągają się widoki na pobliskie wzgórza i doliny. W tej okolicy zaczyna się też kilka łatwych szlaków, gdzie można zobaczyć małe leśne kangury, ponad 1000-letnie eukaliptusy, oraz 'żądlące drzewa' (stinging trees), których liście naszpikowane są ‘włoskami’, które wbijają się w ciało po dotknięciu. My obejrzeliśmy sobie takiego liścia leżącego na ziemi – na pierwszy rzut oka wcale nie wygląda tak groźnie, ale na wszelki wypadek postanowiliśmy go nie dotykać.

Dorrigo - widok z platformy Skywalk


Następni zajechaliśmy nad pobliskie wodospady Dangar Falls (ok. 1,5 km na północ od Dorrigo), które choć nie są duże, to jednak bardzo fotogeniczne, a następnie nasz kierunek to było Coffs Harbour.  Zdecydowaliśmy się na drogę, która wydawała się krótsza, a jednak potem się okazało wcale sobie trasy nie skróciliśmy, bo droga nie była asfaltowa i musieliśmy jechać ok 30 km często bardzo wąską żużlówką, ze średnią prędkością jakieś 30-40 km na godzinę. Jedyną atrakcją na trasie okazał się pagórek w zestawieniu z chmurką, które stworzyły parę niczym z tapety windows.
Dangar Falls
Prawie jak obrazek z Windows?

Kiedy wreszcie dotarliśmy do bananowych plantacji, wiedzieliśmy że jesteśmy na wybrzeżu. Na północ od Coffs Harbour znajduje się kilka fantazyjnie nazwanych plaż Emerald Beach, Sapphire Beach, Sandy Beach. My zrobiliśmy sobie krótką przerwę na Safety Beach. To tam zobaczyliśmy stado krążących czarnych kakadu – właściwie to najpierw je usłyszeliśmy i muszę przyznać, że nieźle mnie wystraszyły. Jak się okazało, to tak okropnie wrzeszczały do siebie, żeby się ostrzec przed jakimś wielkim ptakiem. Chwilkę im zajęło zebranie się w grupkę i odfrunęły z wielkim hukiem. Są naprawdę wielkie (mogą osiągnąć długość ok. 60 cm) więc widok był naprawdę imponujący.

Emerald Beach
Safety Beach
Na kolację o zachodzie słońca zatrzymaliśmy się w jednym z naszych ulubionych miejsc – Byron Bay, które jak zwykle wyglądało prześlicznie. Więcej o Byron Bay możecie przeczytać w tym poście: Magiczne Byron Bay

Latrania morska w Byron Bay o zachodzie słońca

Byron Bay - główna plaża
Tak właśnie upłynął ostatni dzień naszej podróży. Po powrocie do domu ciężko było nam uwierzyć, że cały ten wyjazd trwał jedynie 10 dni - z powodu ilości i różnorodności miejsc które zobaczyliśmy, wydawało się, że byliśmy w drodze przez miesiąc lub dłużej...To już ostatni wpis z naszej wycieczki po Nowej Południowej Walii; następnym razem napiszemy już o Queensland.

J&W

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz