Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

piątek, 12 sierpnia 2011

Spacer ponad drzewami prastarego lasu: Lamington Park część I

Odkąd tylko przyjechaliśmy do Brisbane to na pytanie co warto zwiedzić w okolicy, zazwyczaj padała odpowiedź: Lamington National Park. Wiedzieliśmy ze strony internetowej, że to tropikalny las z wieloma unikalnymi gatunakami ptaków oraz drzew, jednak unikalność tego miejsca trzeba po prostu zasmakować.


Na pierwsze podejście wybraliśmy okolice O’Reillys, podjazd był iście w toskańskim stylu, czyli bardzą wąską krętą drogą pnącą się ku szczytom Green Mountains. Już na samej górze przywitały nas przepiękne fioletowo-czerwone papugi, które nie miały problemu siąść na czyjejś głowie czy ramionach. 


Pierwsze kroki skierowaliśmy na Tree Top Walk, czyli chodzenie po kładkach rozpiętych na wysokości 15 m ponad ziemią pomiędzy ogromnymi antycznym drzewami. Niesamowite uczucie, trochę się poczułam jak w filmie Awatar. Następną atrakcją jest wspięcie się na taras widokowy rozciągnięty o kolejne 15 m wyżej niż kładka, aby już z korony drzewa figowego – tak jak ptaki - mieć szansę podziwiać okolicę. 

Tu widać jak się wspinam na figowca, ale dopiero na pierwszy taras!
Sama historia tego miejsca jest dość ciekawa, okolice te przez wieki były zamieszkane przez Aborygenów, park narodowy powstał w 1915 roku za inspiracją Yellowstone National Park. Sam jednak szczyt był w posiadaniu O’Reillys rodziny, która osiedliła się tam kilka lat wcześniej za sprawą rozwijającego się w tej okolicy biznesu mleczarskiego. Szybko jednak O’Reillys docenili urok tropikalnego lasu i zaczęli organizować wycieczki na końskich grzbietach, z Brisbane taka wyprawa trwała nawet 2 dni! A warto! 

W drodze powrotnej mieliśmy takie oto atrakcje!!! Stado białych krów plus czarny przywódca dosłownie zatorowało nam drogę
Dziś w tym samym domu wciąż można wynająć pokój i poczuć klimat z początku XX wieku, zresztą zerknijcie sami na stronę schroniska:


Z rodziną O’Reillys, a dokładnie z jednym z braci Bernardem, wiąże się jeszcze jedna historia. Otóż w 1937 zaginął samolot gdzieś właśnie w okolicach Lamington Park. Bernard zauważył, że w jednej lesie widać jakieś wypalone drzewa, i choć już minęło kilka dni kiedy samlot zaginał, postanowił sprawdzić, co to za znak. Okazało się, że samolot się rozbił i 3 osoby przeżyły katastrofę, jednak jeden z rozbitków stracił życie, gdy wyruszył w poszukiwaniu pomocy. Ale Bernardowi udało się uratować dwóch ludzi, choć już po10 dniach licząc od rozbicia się samolotu. Widać, że nie można tracić nadziei! Dziś w Lamington Park stoi pomnik upamiętniajacy tę historię. 


Wybraliśmy się również szlakiem prowadzącym do wodospadów. Droga prowadziła tym razem w dół, więc mieliśmy szansę wchłąnać się w prastary las z ogromnymi paprociami (wielkości drzew) oraz gigantycznych drzew figowych. 


Drzewa są tak wysokie i skutecznie zatrzymywały światło, i choć było popołudnie nam się wydawało, że slońce już zachodzi. Na końcu naszej trasy stanęliśmy na szczycie wodospadu, to chyba właśnie w tej okolicy Bernard odnalazł rozbitków. Zeszłismy jeszcze niżej, aby obejrzeć kaskady wodospadu. A wkoło cisza, tylko my i szum wody...Przepiękny widok oraz cudowne uczucie. 


W drodze powrotnej do cywilizacji, przemknęła nam jakaś mysz przez drogę i nagle znowu zrobiło się jasno! Podobno w nocy można zobaczyć świcące grzyby (ale wtedy trzba spać na leśnym campingu, więc z tym do lata trzeba poczekać na powrór ciepłych nocy), i jak już te grzybki zobaczę, to miną wszelkie wątpliwości, gdzie Awatar był kręcony...Do Lamington Parku zawitaliśmy jeszcze raz, ale o tej wycieczce już w następnym wpisie czytaj: Binna Burra .
J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz